P1.

Nie bez powodu
przy Twoim imieniu stawiam jedynkę.

Znamy się od zawsze,
nasza przyjaźń  sięga początku lat dziewięćdziesiątych
i dusznej, przedszkolnej sali.


Potem były długie, gimnazjalne godziny,
popołudnia w sali numer 24. 

Spojrzenia pani Z., która zawsze twierdziła,
że gdyby nie Twoje nastolatkowe zauroczenie mną,
to w niczym byś nam nie pomógł.

Zresztą nikt inny poza Tobą
nie znał Jej tak dobrze jak ja.
Nikt tak nie rozumiał fenomenu relacji,
która zawładnęła moim sercem i umysłem.


To Ty wprowadziłeś mnie
na osiedlową Arenę i do salki gimnastycznej.
Zabierałeś poetko-kujonkę w piwną, wulgarną sforę wczesnomłodzieńczego testosteronu.

Grałam tam na Twoich oczach
w wiele niewinnych romansów,
spacerowałam wśród powłóczystych flirtów. 

A jednak to Ty byłeś dla mnie zawsze numerem jeden.

Cudowna więź, która kpiła
z damsko-męskich korelacji
i przepaści we wrażliwości odbierania świata.


Towarzyszyłeś moim największym twórczym sukcesom
i najboleśniejszym pierwszomiłosnym porażkom.

Robiłeś mi zdjęcia, gdy Koniusz czytał moje wiersze
i gdy tańczyłam w miejskiej fontannie
po tym jak dostaliśmy się do szkoły średniej.
Siorbałeś obok mnie studniówkowy alkohol,
gościłeś na swojej stancji w uniwersyteckie noce.

Dwóch Twoich najbliższych przyjaciół
zostało moimi chłopakami.


Najcenniejsze z moich wspomnień,
to te z upalnego, lipcowego popołudnia
w Twoim działkowym basenie. 

Moczyliśmy się bezwstydnie w bieliźnie
żując czerwoną porzeczkę.

Mówiliśmy dużo o przyszłości.
O tym, jak wkrótce wiele się zmieni.
Jak wiele innego -
wartościowszego, ambitniejszego byśmy dla siebie chcieli.
Miałam wtedy pewność,
że gdziekolwiek nie zwiejemy -
zabierzemy siebie ze sobą.


W tej ostatniej rzeczy się pomyliłam,
choć tak nie cierpię mylić się w czymkolwiek.


Wciąż nie mogę sobie wybaczyć,
że pozwoliłam nam stracić tamte jesienne miesiące.
Gdybym wiedziała...
Szybciej ukoiłabym mój poetycki żal,
dumny gniew i idealistyczne rozczarowanie.


Udało nam się znaleźć drogę do siebie zimą.
Po to, żebyśmy się pożegnali.

Nie umiałam umniejszyć Twojego bólu po Jej odejściu.
Nie obroniłam Cię przed zgorzknieniem.
Nie zapobiegłam desperacji. 


Nie powinnam była tamtej nocy
na rozklekotanej, komunistycznej wersalce  mówić,
że nie chcę Cię więcej widzieć.


Chciałabym dla nas innego dziś.
Tego z nad Redsa w Pepino,
z łupinek słonecznika w pożydowskim parku,
z rozchichotanych sprośnych filmików na YT. 


Skłamałabym mówiąc, że nie tęsknie.
Bo tęsknie.
Tak jak przewidziałeś kiedyś ku mojej wściekłości -
wszystko się ułożyło, z nami czy bez nas.
Zawsze się układa.

A jednak żałuję, że Cię tu nie ma.
Bo  wciąż mam poczucie, że być tu powinieneś. 




___________________________________________________________________________________
Po więcej zakropkowanych refleksji zapraszam na facebookowy profil

0 komentarze :