Ja i autyzm

Pod koniec sierpnia pojawiła się szansa, aby zrobić wreszcie coś dla swojego zaniedbanego samorozwoju i skromniuteńkiego CV.
Dostałam ofertę pracy, która miała być wyzwaniem, na które czekałam i satysfakcją, której wypatrywałam.

Koleżanki zachwalają, zazdroszczą.
Prężnie działająca fundacja.
Ludzie z pasją, placówka z duszą.
Czytam statut, chłonę idee.
Miejsce dla mnie.

W pół-wystrojona, w pełni rozemocjonowana na rozmowie kwalifikacyjnej przekonałam dwie sztywne panie dyrektor, żeby postawiły na mnie.

Pierwszy sygnał ostrzegawczy. 
Rozmawiamy o pracy z niepełnosprawnością.
Zachwycam się relacją z chromosowymi O. i G.
Słyszę lekko protekcjonalną i kpiarską uwagę, że tu nic takiego się nie zadzieje. 
Że to nie ten TYP.
Słowo "typ" gryzie mi się, ze słowem dla mnie najważniejszym - "dziecko".
Oczka, nosek, usta, paluszki. Serduszko. 
Dziecko.

Pierwszy dzień. 8:00 rano. 
Dzieci zbierają się w dużej sali. 
Porozrzucane przypadkowo po pomieszczeniu - podlizują zwisające z nosów smarki.
Terapeutka przy biurku wpatrzona w smartfona ignoruje mnie i gile.
Kolejnych pięć - zamkniętych w pomieszczeniu dla personelu, podziwia tipsy i siorbie kawę.

Śniadanie.
Z góry wiadomo kto nie zje, więc nie ma trudu z rozkładaniem kanapek. 
Wracają nienaruszone do kuchni.
Pić dostają tylko ci, którzy są w stanie o nie w jakikolwiek sposób poprosić.

Zajęcia muzyczne.
Nieudolne kółeczko, zacinająca się płyta CD i niemrawy śpiew nauczycielki.
Mylą się jej słowa, nie ma siły pokazywać piosenkowych gestów.
W połowie trzeciej melodii stwierdza, że wystarczy i wysypuje na dywan dwa kosze zabawek.
Zabawa swobodna.
Do sali wciąż ktoś wchodzi, słyszę podszepty o niesprawiedliwym grafiku, drogich dojazdach i nieudanym obiedzie.
Wzdychanie, zniecierpliwienie.

Wyjście na spacer. 
Spacerniak otoczony siatką.
Teren bezpieczny, więc można bezczynnie posiedzieć na ławce.
Byle przepękać do obiadu.

Obiad.
Z góry wiadomo kto nie zje, więc nie ma trudu z rozlewaniem zupy i rozdzielaniem ziemniaków. 
Wracają nienaruszone do kuchni.
Pić dostają tylko ci, którzy są w stanie o nie w jakikolwiek sposób poprosić.

Leżakowanie.
Bach na prycze, usypianka z odtwarzacza.
Pytam ile potrwa sen. 
Słyszę, że koło 45minut.
Prawie nikt nie zasypia.
Mija druga godzina podirytowanych komend "ciii... połóż się... śpimy"
Przy trzeciej zastanawiam się, czy maluchy nie dostaną od tego odleżyn.

Terapeutki wymieniają się co chwilę.
Każda ma ochotę jak najszybciej i na jak najdłużej czmychnąć do kantorka.
Dowiaduję się, że kierownicy sal mają przywilej spędzania najmniejszej ilości czasu z dziećmi.
Nagroda taka. Wyróżnienie.
Przywilej. Aha.

Nie doczekuję końca drzemki.
Jestem przytłoczona i do bólu zawiedziona.

Rezygnuję.
Gmaszysko bez sensu.
Ideowa wydmuszka.
Ludzie bez powołania.
Marazm,  frustracja, brak ambicji.

Miejsce nie dla mnie.



___________________________________________________________________________________
Po więcej zakropkowanych refleksji zapraszam na facebookowy profil

0 komentarze :