M. i J - rozwód cz. 1

"Dwoje ludzi związanych wspólnym mieszkaniem, mieszkających pod wspólnym dachem, już nic do siebie nie czujący, czasem nienawidzący się, jedno drugie utopiłoby w łyżce wody. Właściwie wciąż nie wiadomo, dlaczego jeszcze mieszkają ze sobą, jeżeli ich nic już od dawna nie łączy, a wszystko dzieli. To już tysiąc razy lepiej mieszkać osobno i nie czuć na sobie wzroku pełnego pogardy, lekceważenia. To już lepiej starzeć się, chorować, cierpieć samotnie, niż wtedy, gdy ktoś na to patrzy z satysfakcją, bezlitośnie albo obojętnie.

A więc nie małżeństwo za wszelką cenę, ale miłość za wszelką cenę."
Ksiądz Mieczysław Maliński


Podstarzała S. toczy się mozolnie pociągiem do domu.
Poliestrowe siaty dyndają koło parcianej torby podróżnej.
Tłok, ścisk, upał.

 Dostrzega ją młody M. Proponuje pomoc, wyswobadza z ciężarów.
Spontanicznie wysiada przedwcześnie na jej stacji docelowej, rezygnując z własnych planów.
Odprowadza oczarowaną kobietę do domu.
 

Poznaje jej córkę J.
Silną, zdecydowaną, pewną siebie.
M. zakochuje się od razu.
Ona jest nieprzekonana – jakiś taki chudy, niski, wątły.
Wiele lat później powie, że to na życzenie matki przyjęła jego zaloty.
Że to była WINA S.

Szybka przeprowadzka M. i szybki ślub.
Na zdjęciach J. z zaciśniętymi wargami i uśmiechnięty M.
Proza życia, kolej rzeczy.
Prlowskie mieszkanie, dzieci.
M. zapracowuje się na etacie mechanika, dodatkowo pomaga na roli teściów i wyjeżdża okazjonalnie na dorobek do Niemiec.
J. konsekwentnie jest chłodna, zdystansowana, niezadowolona.
Mamrocze pod nosem o nieudanym życiu, zmarnowanych szansach.


Z czasem przenoszą się do dwóch osobnych pokoi.
Oddzielne wydatki, odrębne plany.
Nawet wigilie odsunięty M. obchodzi sam, obok rodziny.
I zaczyna pić, coraz więcej i więcej.
J. prowokuje kolejne awantury i nastawia przeciwko niemu dzieci.
 

Wreszcie tuż przed dwudziestą rocznicą ślubu,
gdy najmłodsza z córek kończy szkołę –
J. zakłada sprawę rozwodową.
Koniec
małżeństwa?


J. ma wreszcie to czego chciała zawsze,
wolność, święty spokój.
Samolubna egocentryczka 
w wieży blokowiska
opowiada wnukom o znienawidzonym dziadku.

M. wyjeżdża z miasta. 
Mimo starań - nie odzyskuje dobrego kontaktu z dziećmi.
Wchodzi w nowy związek.
Ciepła, rodzinna, życzliwa, pogodna N. 

Tworzą dom, który kojarzył mi się zawsze z zapachem ciasta, smakiem pieczeni, szklankami w metalowych koszyczkach.

N. kochała go,
nawet wtedy, gdy M. mawiał, że jego rodzina jest gdzie indziej.


I teraz 
pięćdziesiąt lat po ślubie z J.
gdy w każdą rocznicę
M. telefonuje do byłej żony.
Milcząc w słuchawkę, ukradkiem ocierając
łzy.








2 komentarze :

  1. Cześć, jestem właśnie takim J., ale bez N.
    Nie widzę tutaj by ksiądz Maliński mówił cokolwiek o rozwodach, albo by o tym by szukać N. Cytat w nagłówku nietrafiony do historii. Nastawiony na tanią sensację "ksiądz który popiera rozwody". W historii o tych dwojgu zapomniano też o pewnej trzeciej osobie. Nie wiem czy naumyślnie, czy z niewiedzy. I to zakończenie - szlachetny J., który ma kochankę, a płacze dzwoniąc do żony. Litości, ktoś tutaj nie zna realiów :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. odsyłam do książek ks. Malińskiego - "Zanim powiesz kocham" i "I nie opuszczę Cię" - tam więcej jego refleksji na temat rozwodów i małżeństw niesakramentalnych, pozdrawiam serdecznie

      Usuń