Ag. i dziadek

Rzadko przeglądam wiadomości w sieci.
Nie mam siły przecedzać cystern bylejakości przez sito mojej aprobaty, ciekawości i uwagi.

Świadomy tego tata - zalinkowuje mi od czasu do czasu mail prawdziwymi perełkami.

Instagram.
Wśród zalewu fotek z jedzeniem, stylizacjami i pupilami - zdjęcie ukazujące restauracyjny stolik.

Przy nim oparty balkonik, na ławeczce posiwiały starszy pan pałaszujący obiad.
A na blacie - ramka z fotografią.
Na niej - jakby kopia staruszka.
Kilkadziesiąt lat młodsza. Wtulona w żonę.
Poznali się mając po 17lat. Rozdzieliła ich wojna.
"Pan Bóg nigdy nie mruga".
Dziesięć lat później dwudziestosiedmiolatek opowiada w salonie fryzjerskim o cudownej dziewczynie, którą spotkał dekadę temu.
Fryzjer zamyślony odchodzi od klienta.
Woła w kierunku zaplecza.
Do pomieszczenia wpada młoda kobieta - a chłopak niemal spada z fotela.
Odnaleźli się.
Przypadek? Nie sądze.

Ich małżeństwo trwało 55lat. 
5 lat temu rozdzieliła ich śmierć.
Od tej pory mężczyzna zabiera ze sobą wszędzie wspólne zdjęcie.
Czeka, aż znów dane im będzie się odnaleźć.
W jakimś Salonie Fryzjerskim...


 Na pogrzebie babci Ag. usłyszałam podobną historię.
Miejscowa potańcówka, chwilę po zakończeniu wojny. 
Do baru dziarskim krokiem wchodzi chłopak. 
Zbliża się do grupy przyjaciół i natrafia na spojrzenie nieznajomej dziewczyny.
I już wie. Że to ona.
Następnego dnia przychodzi do niej z pierścionkiem
Marzy, aby została jego żoną.
Decydują się na ślub, rodzą się im trzy maluchy.

Na dalszej wspólnej drodze staje udar mózgu.
Młodą kobietę dotyka niedowład, afazja, apraksja.
Pojawiają się zaburzenia świadomości, omamy.
Wrzeszczy ze strachu na widok ukochanego, nie poznaje dzieci.
Mąż z czułością, spokojem i pewnością staje się opiekunem, rehabilitantem.
Ich małżeństwo w tym kształcie trwa 40lat. 

Po stypie dziadek Ag. zatrzymuje mnie. 
Jest oszalały z rozpaczy i nie wiem czy ma świadomość z kim rozmawia.
Mówi mi, że gdyby tamtego wieczoru podczas tańców wiedział, że tak będzie wyglądało jego życie, że dłużej będzie obok żony niż z nią - to podjąłby taką samą decyzję. 
I jeszcze raz by się oświadczył.

Kilka miesięcy później, ku zaskoczeniu wszystkich - odchodzi nagle.
Okaz zdrowia.
Szeptają coś o pękniętym sercu.

_____________________________________________________
Po więcej zakropkowanych refleksji zapraszam na profil facebookowy

0 komentarze :

BS. i alkohol

Piątkowe popołudnie.
J. zaczyna gorączkować.
Od tygodnia próbujemy uporać się
z wirusem masowo wywołującym podwyższoną temperaturę.

Grupa mocno się przerzedziła.

Standardowa procedura -
ciumam J. w zaczerwieniony policzek,
wypełniam raport choroby,
telefonuje do mamy.

Krótka, rzeczowa rozmowa.
Będą mieli na uwadze, zabiorą.


Tata J. pojawia się jednak o  takiej porze jak zwykle.
Chwytam małą w ramiona, podchodzę do drzwi i... 
Niemożliwe.
Wydaje mi się.
To na pewno nie to...

Intensywny zapach alkoholu.

Spoglądam na faceta, wydaje się zachowywać normalnie.
Rozważam - nietrafione perfumy, ostry płyn do jamy ustnej, czekoladki?
Analizuję dotychczasową relację.
Sympatyczni, spokojni, wzorowi.

Uspokajam się. Podaję J. 
Machają mi, uśmiechają się, wychodzą.
Zaczynam zbierać rozrzucone klocki,
ale podejrzenia nie dają mi spokoju.


Do sali zagląda mama F.
Gdy podchodzę do uchylonych drzwi,
widzę pochylonego tatę J. wiążącego córce buty.

W przedsionku unosi się specyficzna, procentowa woń.
Spoglądam na kobietę.
Nie daje żadnego znaku, świadczącego o tym,
żeby coś było nie tak.

Żegnamy się.

Kilka minut później, gdy słyszę tupot stóp na schodach -
wyciągam swoją współpracownicę i pytam czy czuje coś w szatni.

Mówi, że przetrawiony alkohol. 
Wyklucza perfumy.
Schodzę na dół po wicedyrektorkę.
Interpretuje smród podobnie do nas.
Uspokaja, każe się przyglądać sprawie.

Po weekendzie widzę się z szefową i streszczam całe zajście.
Docenia czujność.

A potem zaprasza na rozmowę tatę J.
Nie trudno się domyślić,
że mężczyzna wszystkiego się wypiera.
Nie był wstawiony, nie było od niego czuć alkoholu.

Skąd taki pomysł?

Dyrektorka uspokojona i ukojona.
Wielkie ufff.
Dostaję reprymendę w formie protekcjonalnego uśmiechu. 

J. nie pojawia się w tym tygodniu. Choruje.

Mam się przygotować, że gdy wrócą -
jej tata będzie na mnie
OBRAŻONY...




__________________________________________________________________________________
Po więcej zakropkowanych refleksji zapraszam na facebookowy profil

1 komentarze :

K. i dotyk

To najtrudniejszy tekst jaki przyszło mi pisać.
W myśl mojej nastolatkowej zasady
"nic nie jest prawdą dopóki tego nie zapiszę"
unikałam przeformatownia tej historii na znaki w Wordzie.


To było jakieś trzy lata temu.

Miałyśmy z D. zrobić praktyki w poprawczaku,
ale ostatecznie zakotwiczyłyśmy 
w świetlicy socjoterapeutycznej.

Najmłodsza forma niedostosowania społecznego
mojego rodzinnego miasta.

Dzieciaki o najróżniejszych charakterach i problemach.

Jedną  z osób najmocniej wyróżniających się na tle grupy była K.
Dwunastoletnia, krnąbrna, uparta, wulgarna, złośliwa.
Czasem agresywna, czasem błyskotliwa i bystra.
Na zmianę przytulała się do mnie
mówiąc tonem trzylatki
i rzucała niecenzuralne wyzwiska w moim kierunku skulona w kącie.


Z K. było coś nie tak.
Coś czego nie chciał spróbować wyjaśnić nikt z dorosłych.
A powinni byli.
Powinniśmy.

Gdzieś poza aktami osobowymi
dowiedziałam się o matce,
która się zapiła, gdy K. była w przedszkolu.

O ojcu, który ku swojemu zaskoczeniu i uldze -
okazał się być ojczymem.

O zapuszczonym, dwupokojowym mieszkaniu
dzielonym przez siedem osób.

O dorosłej siostrze K.,
która jak siostra nigdy się nie zachowywała.


K. miała niesamowity dar do zrażania do siebie ludzi.
Nie cierpieli jej ani rówieśnicy, ani nauczyciele.

Tygodnie mijały, a puzzle ku mojemu zgorszeniu
zaczynały się układać.

Patrzyłam na jej gesty, słucham jej słów.
Niepokojąco znajome.

To z D. porozmawiałam o tym po raz pierwszy.
Zresztą nie musiałyśmy specjalnie sobie niczego tłumaczyć.
Zawsze żartowałyśmy, że Bóg wyposażył nas
w takie same serca i takie same mózgi.

Po prostu spojrzałyśmy na siebie z przestrachem i wiedziałyśmy.
Że to TO.

Swoimi podejrzeniami podzieliłam się z trzema osobami.
Trzy kobiety.
Opiekunka praktyk, szkolny pedagog, kierowniczka świetlicy.
Wierzyłam, że będą potrafiły ponieść to.
Unieść.

Powiedziałam o tym, co mnie niepokoi.
O objawach tak znanych mi z psychologii klinicznej i seksuologii.
Przedstawiłam fakty, przeanalizowałam wrażenia.

Usłyszałam, że to nie to.
Że to na pewno nie to.
Że na pewno nie tutaj.
A nawet jeśli - to nie sprawa dla nas.
Że zajmie się tym ktoś inny.
Kto?

K. wkrótce wyleciała ze świetlicy za złe zachowanie.
Po raz kolejny.
Czasem przychodziła, stawała pod oknami
i patrzyła jak prowadzę zajęcia z innymi dziećmi.


Jestem bezkrytyczną fanką mojej intuicji,
ale naprawdę chciałam, żeby okazało się,
że byłam wtedy tylko przeuczoną, przeczuloną idiotką.


Właściwie się nie pomyliłam.
Źle obstawiłam jedynie sprawcę.

Rok później mama próbowała ukryć przede mną całą sprawę,
co było dość trudne, bo trąbiło o niej całe miasto.

Szwagier K. podciął sobie tętnice szyjną.
Tuż po tym jak dziewczyna wyznała,
że jest molestowana seksualnie.


 W sprawach naprawdę ważnych -
trzymam fason i rzadko ryczę.

Wtedy jednak zaniosłam się szlochem.
Podczas studiów z resocjalizacji
starano się nas przygotować na różne okropieństwa,
jakie człowiek może uczynić bliźniemu.


Jednak dopiero wtedy przekonałam się,
jak wielkim okrucieństwem może okazać się
brak działania.





_______________________________________________________

Po więcej zakropkowanych refleksji zapraszam na facebookowy profil

0 komentarze :

Ja i autyzm

Pod koniec sierpnia pojawiła się szansa, aby zrobić wreszcie coś dla swojego zaniedbanego samorozwoju i skromniuteńkiego CV.
Dostałam ofertę pracy, która miała być wyzwaniem, na które czekałam i satysfakcją, której wypatrywałam.

Koleżanki zachwalają, zazdroszczą.
Prężnie działająca fundacja.
Ludzie z pasją, placówka z duszą.
Czytam statut, chłonę idee.
Miejsce dla mnie.

W pół-wystrojona, w pełni rozemocjonowana na rozmowie kwalifikacyjnej przekonałam dwie sztywne panie dyrektor, żeby postawiły na mnie.

Pierwszy sygnał ostrzegawczy. 
Rozmawiamy o pracy z niepełnosprawnością.
Zachwycam się relacją z chromosowymi O. i G.
Słyszę lekko protekcjonalną i kpiarską uwagę, że tu nic takiego się nie zadzieje. 
Że to nie ten TYP.
Słowo "typ" gryzie mi się, ze słowem dla mnie najważniejszym - "dziecko".
Oczka, nosek, usta, paluszki. Serduszko. 
Dziecko.

Pierwszy dzień. 8:00 rano. 
Dzieci zbierają się w dużej sali. 
Porozrzucane przypadkowo po pomieszczeniu - podlizują zwisające z nosów smarki.
Terapeutka przy biurku wpatrzona w smartfona ignoruje mnie i gile.
Kolejnych pięć - zamkniętych w pomieszczeniu dla personelu, podziwia tipsy i siorbie kawę.

Śniadanie.
Z góry wiadomo kto nie zje, więc nie ma trudu z rozkładaniem kanapek. 
Wracają nienaruszone do kuchni.
Pić dostają tylko ci, którzy są w stanie o nie w jakikolwiek sposób poprosić.

Zajęcia muzyczne.
Nieudolne kółeczko, zacinająca się płyta CD i niemrawy śpiew nauczycielki.
Mylą się jej słowa, nie ma siły pokazywać piosenkowych gestów.
W połowie trzeciej melodii stwierdza, że wystarczy i wysypuje na dywan dwa kosze zabawek.
Zabawa swobodna.
Do sali wciąż ktoś wchodzi, słyszę podszepty o niesprawiedliwym grafiku, drogich dojazdach i nieudanym obiedzie.
Wzdychanie, zniecierpliwienie.

Wyjście na spacer. 
Spacerniak otoczony siatką.
Teren bezpieczny, więc można bezczynnie posiedzieć na ławce.
Byle przepękać do obiadu.

Obiad.
Z góry wiadomo kto nie zje, więc nie ma trudu z rozlewaniem zupy i rozdzielaniem ziemniaków. 
Wracają nienaruszone do kuchni.
Pić dostają tylko ci, którzy są w stanie o nie w jakikolwiek sposób poprosić.

Leżakowanie.
Bach na prycze, usypianka z odtwarzacza.
Pytam ile potrwa sen. 
Słyszę, że koło 45minut.
Prawie nikt nie zasypia.
Mija druga godzina podirytowanych komend "ciii... połóż się... śpimy"
Przy trzeciej zastanawiam się, czy maluchy nie dostaną od tego odleżyn.

Terapeutki wymieniają się co chwilę.
Każda ma ochotę jak najszybciej i na jak najdłużej czmychnąć do kantorka.
Dowiaduję się, że kierownicy sal mają przywilej spędzania najmniejszej ilości czasu z dziećmi.
Nagroda taka. Wyróżnienie.
Przywilej. Aha.

Nie doczekuję końca drzemki.
Jestem przytłoczona i do bólu zawiedziona.

Rezygnuję.
Gmaszysko bez sensu.
Ideowa wydmuszka.
Ludzie bez powołania.
Marazm,  frustracja, brak ambicji.

Miejsce nie dla mnie.



___________________________________________________________________________________
Po więcej zakropkowanych refleksji zapraszam na facebookowy profil

0 komentarze :

O. i kiermasz

O. ma pięć lat.
I całą masę schorzeń.

Choć gdy patrzę na nieobecny spojrzenie malucha -
odnoszę wrażenie, że to choroby
bardziej trzymają w posiadaniu jego.


Zespół Downa, Zespół Reya, zespół spastyczny czterokończynowy, aktywne wodogłowie.

W grudniu tuż po tym
jak w A. zaczęło rosnąć i bić serce córeczki -
to, należące do jej synka się zatrzymało.

Przywrócono krążenie, ale niedotlenienie w znacznym stopniu uszkodziło mózg chłopca
i zerwało z nim kontakt logiczny.

Stres, strach, rozpacz.

Dwa oddziały. 
Poznański OIOM i zielonogórska patologia ciąży.
150km dramatycznej tęsknoty.
Dwójka rodziców i walka o dwoje dzieci.

Kilka miesięcy później wracają do domku -
we czworo.

Z wiarą, nadzieją i miłością.
I bez pieniędzy.

O. wymaga 24h opieki.
Nie oddycha sam, jest karmiony przez gastrostomię. 
Środków brakuje nawet na rurki tracheotomijne.
Nie mam pojęcia ile kosztuje taka rurka
i trudno mi przeboleć, że ktoś musi to wiedzieć.


Można wątpić, rachować, poddać się.
Można też spróbować.

Na ratunek ruszają wolontariuszki miejscowego stowarzyszenia.
Radosne, uśmiechnięte, pełne zapału. 
Aż trudno uwierzyć, że też noszą w swoich rodzinach
ciężar dodatkowego  chormosomu.

Prosty pomysł - kiermasz charytatywny.
Sprzedać się jak najdrożej.


Plakaty, ulotki, artykuły, linki, like'i.
Na miejscu nie zjawiają się dzikie tłumy.
Początkowo wydaje mi się,
że jest więcej pustych puszek niż szczodrych darczyńców.

Zapraszani spontanicznie przechodnie
w większości wolą rzucić się pod samochód
zwiewając na drugą stronę ulicy -
niż spojrzeć na mój identyfikator.


Gdy wracamy do budynku, widzimy że coś drgnęło.
Wieszaki zaczynają się poruszać
na prowizorycznych stojakach z kijów od mioteł,
pobrzękują monety.

Trudno wycenić pomoc,
ometkować wsparcie,
więc prosimy o zapłatę według uznania.

Jest siwowłosa staruszka wpychająca do skarbonki banknot z Jagiełłą
i młoda kobieta, która za trzy wypasione zabawki Fisher Price
wygrzebuje z portmonetki trzy srebrne złotówki.

  
A. poznaję w połowie imprezy.
Podświadomie liczyłam chyba na poszarzałą, przytłoczoną postać jak z łzawych, duszących reportaży.
Widzę seksowną, energiczną blondynkę z poczuciem humoru.
Młodą.

Nie ma dobrego wieku,
aby zostać mamą chorego dziecka.

Ale ten wydaję mi się jakoś zasmucająco wczesny. 

Udało się sprzedać niewielką część ze zgromadzonych towarów.
Zebraliśmy równowartość egzotycznych wczasów
albo 55calowego telewizora.

Nikt nie wylicza na ile wystarczy. 
Naszej kasy i Olafowych sił.

W grudniu próbujemy znowu.




________________________________________________________
Po więcej zakropkowanych refleksji zapraszam na facebookowy profil

0 komentarze :

P i Sylwester

W Sylwestra tuż przed północą -
zwykłam przygryzać nerwowo wargi
i zaciskać obolałe kostki kciuków. 


Wierzyłam, że wraz z wystrzeliwanym w kosmos słowem "jeden..." - dobry Wróż spojrzy łaskawym okiem na moje życie
i cudownie je odmieni.
Byłam przekonana,
że ta niezwykła chwila przejścia -
szczelnie zatrzaśnie za mną ubiegłoroczne rozczarowania
i wprowadzi ku zasłużonemu nowemu. 

Rok w rok łzawo
wypraszałam sobie lepsze dwanaście miesięcy,
by wreszcie desperacko zacząć
liczyć jedynie na niegorszy sezon. 
Wciąż w uszach huczało mi -
jeszcze nie teraz,
ale jeszcze trochę,
jeszcze kiedyś...

31 grudnia - rozemocjonowany spiker w radiu
obwieszczał ostatnie sekundy 2013 roku.
Chciałam wybuchnąć śmiechem,
bo mój facet, nieczuły na przełomową chwilę
szukał dobrego miejsca na parkingu,
żeby obejrzeć jak Kubicki puszcza z dymem i hukiem
grube tysiaki z odprowadzanych przeze mnie podatków. 

Nie wiem, czy w tym decydującym momencie
akurat zahaczałam kozakiem o wajchę do przesuwania fotela,
czy może wisiałam już w półpierdolnięciu za drzwiami. 

Było jednak z nami to wszystko -
czym żyliśmy w bawiąc się w siebie.

Luz, radość, swoboda, niecierpliwość, rozbawienie.
Miałam w nosie petardy, noworoczne postanowienia
i podszyte nostalgią życzenia. 
Żyłam krótkoterminową teraźniejszością. 
Żadnych ckliwych oczekiwań, żadnych wzniosłych planów. 
Żadnych przyszłożyciowych ambicji.  
Dziś, już, teraz.

Półtora miesiąca później poznałam Jego.
Minęły trzy kwartały,
a ja odnoszę wrażenie, jakby każdy wieczór był Sylwestrem.

Jakże innym.
Patrząc na Niego nie sposób nie wierzyć,
nie chcieć.

Mówi, że Bóg nigdy nie mruga - że nas widzi.
Nie studzę już zapędów, nie umniejszam pragnień.
Spoglądam na nasze splecione dłonie
i na uśmiechniętą szatynkę w maleńkiej białej kurteczce.

Mam na nas wiele planów, Kochanie.
 


________________________________________________________
Po więcej zakropkowanych refleksji zapraszam na facebookowy profil

0 komentarze :

BS. i dzień nauczyciela

Rodzice raczej nie kojarzą nas w żaden sposób
z tym dniem.

Stoimy na samym szarym końcu łańcucha edukacyjnego.
Tuż za woźnymi i serwisantami kserokopiarek.

Mama K. rzucając zaskoczone spojrzenie
na stojące w kubku po kawie goździki
pyta mnie:
"Ale pani przecież nie jest nauczycielką?".


Często mogę odczuć,
że należę do mało prestiżowej strefy pedagogicznego światka.

Bogolscy rodziciele omiatają politowanym wzrokiem mnie,
moje wytarte na kolanach legginsy
i ubrudzone papkami t-shirty. 

Widzę w nim łaskawe współczucie lub protekcjonalne lekceważenie.
"Obyś cudze dzieci uczył"?
Obyś cudze dzieci
przewijał,
karmił,
usypiał, 

kochał.

Wykonuję pracę znacznie mniej ambitną,
niż można by to wywróżyć
z moich dawnych szkolnych czerwonopaskowych świadectw
albo z dzisiejszego wybujałego ego.

A jednak jaram się tym
jak najbardziej ekscytującym podręcznikiem tajskiej kamasutry.


Przechodzę z Nimi zapalenia spojówek, jelitówki, wirusy bostońskie.
Mało kto wie, że można załapać tutaj więcej niż w domu publicznym.
(Czułości i chorób)
Organizuje im urodziny, Mikołajki, Dzień Dziecka i Święto Pluszowego Misia.
Gniotę plastelinę, rozsmarowuję farby, temperuję kredki.
Pakuję starannie do teczek prace plastyczne.
Zapracowani dorośli nie będą mieli ich ani czasu obejrzeć,
ani dla zachowania pozorów - choćby zabrać do domu.

Uczę pierwszych słów i pierwszych smaków.
Taktownie niedosłyszę,
gdy po spędzaniu ze sobą dnia za dniem,
od ciemnego poranka do poszarzałego wieczoru -
zaczynają wołać za mną "mama".

Dmucham otarte kolanka,
rozmasowuje siniaczki,
scałowuje rozżalone łzy.

Rozjaśniam niekończące się dylematy - "co to?". 
Uspokajam, gdy roztargniony tata nie dociera z odbiorem na czas.
Oklaskuję pierwsze kroki.

14 października wychodząc z pracy nie dźwigam bukietów róż, stosów laurek, kartonów z bombonierkami.
Nie jestem nauczycielką.
Nie czuję się pedagogiem, na którego mam papier.

O. wycelowuje paluszek w moim kierunku
i powoli wymawia:
"mo-ja".

Wasza.
Nikt więcej i nikt mniej.


___________________________________________________________________________________
Po więcej zakropkowanych refleksji zapraszam na facebookowy profil





3 komentarze :

P i dziś


Uwielbiam czułość z jaką mnie dotykasz,
przekorę z jaką się ze mną spierasz,
błyskotliwość gdy mi coś wyjaśniasz,
nadzieję z którą patrzysz w przyszłość. 

Uwielbiam Twoją nonszalancką pewność siebie,
bezczelną bezpośredniość
i bystre poczucie humoru.
Uwielbiam tą atmosferę,
w której czuję się sobą, mogę być sobą
i jestem z tego dumna jak nigdy wcześniej. 

Nie schodzi mi z ust, policzków -
śmiech czystej radości i intymność stęsknionej bliskości


Szczęście to Twoja bluza na mnie
i jej przydługie rękawy podwinięte na nadgarstkach. 
To smak bazylii, mozarelli i pomidorów.
To nadranne obślinione przysypianie na Twoim ramieniu.
To cowtorkowy zachwyt i niedowierzanie -
że przetrwaliśmy kolejny wspólny tydzień.

Paul Otten podśpiewuje mi do ucha "Girl you're alright". 
Myślę o Nim. 
O poskromionej czuprynie pachnącej szamponem,
o ciepłej skórze i szorstkim zaroście. 
O seksownych zębach, zdecydowanych palcach i czarujących oczach. 

Myślę o niecierpliwości i zachłanności jaką siejesz we mnie. 
O ekscytacji, podnieceniu i radości,
którą mnie wypełniasz
od błyszczących paznokci
po przepalone suszarką końcówki włosów. 

Myślę o miłości,
która się rozgościła w naszych egzystencjach
i wzięła je za własne. 
O życiu które stało się uczuciem
i uczuciu, które stało się życiem. 

Jestem w odpowiednim miejscu. 
Nie szarpię się już z losem
o jakieś drobniaki,
nie wchodzę przeznaczeniu wdzięcznie w dupsko
z byle łaski.
Ukoił mnie ten mężczyzna i uspokoił. 
Wyplenił ze mnie rozstaniowidztwo
i permanentną, uczuciową gardę. 
 

Powściągając melodramatyczne pompy powiem tylko,
że chciałabym, żeby pisane nam było
przereklamowane - Zawsze.

I mam cichą nadzieję,
że tym razem
będzie Ono naprawdę długie.


________________________________________________________

Po więcej zakropkowanych refleksji zapraszam na facebookowy profil

1 komentarze :

G. i aberracje

Chcemy mieć
eleganckie domy,
nowoczesne gadżety,
modną garderobę,
prestiżową pracę.
Chcemy mieć
ładne, mądre, grzeczne dzieci.
W ostateczności zaakceptujemy też te
chociaż zdrowe.

Myślę, że fajnie byłoby
gdyby każdy maluch miał gęste włosy, proste zęby.
Gdyby żadnemu nie odstawały uszy,
nie wypadał z ust mokry język. 
Gdyby każde zaczynało chodzić przed pierwszymi urodzinami,
a tuż po drugich recytowało Brzechwę. 
Czasem jednak ambitny plan nie wypala. 
Czasem nie załapujemy się nawet na wersję- minimum standard.

Kiedy po raz pierwszy zobaczyłam G.,
nie pomyślałam wcale o niej. 
O charakterystycznie spłaszczonym nosku,
wielkich, płytko osadzonych oczkach,
dekagramach lekkiej nadwagi.
Nie pomyślałam też o sobie,
choć byłam dość egocentrycznie spękana. 
Pomyślałam o kobiecie trzymającej ją na rękach. 
O tym, co czuła kiedy uświadomiła sobie,
że G. będzie Taka. 

Chcemy być Bohaterami We Własnych Życiach.
Chcemy zawsze ze werwą brać się za bary z losem.
I wygrywać.

W ostateczności staramy się po prostu
zbyt dotkliwie nie oberwać.


Po wielu miesiącach mama G.
opowiedziała mi jak wiele godzin przepłakała,
gdy się dowiedziała o aberracji chromosomowej. 

Mówiła płacząc - tym razem z radością i ulgą.
Że wytrzymała,
że przetrzymała.
Że doczekała.

Szczęścia.

Ostatnie półtora roku pokazało mi,
że Dziecko zawsze jest cudem.

Zawsze.
I to wyczekiwane latami,
wystarane przy wsparciu hormonów. 

I to z wpadki, która wyglądała na katastrofę.
Te chciane, choć nieplanowane.
I te zaplanowane, którego aż się odechciewa.

Pani P. bała się, ze sama dostanie mniej. 
Tymczasem G. Jest. 
Mocniej, intensywniej, wyraźniej.

Pani P. bała się, że G. dostanie mniej.
Tymczasem G. ma.
Miłość, zachwyt, wsparcie.
Uśmiech.

Moje Najdroższe Szczęściary.



_____________________________________________________________________________________
Po więcej zakropkowanych refleksji zapraszam na facebookowy profil

2 komentarze :

P1.

Nie bez powodu
przy Twoim imieniu stawiam jedynkę.

Znamy się od zawsze,
nasza przyjaźń  sięga początku lat dziewięćdziesiątych
i dusznej, przedszkolnej sali.


Potem były długie, gimnazjalne godziny,
popołudnia w sali numer 24. 

Spojrzenia pani Z., która zawsze twierdziła,
że gdyby nie Twoje nastolatkowe zauroczenie mną,
to w niczym byś nam nie pomógł.

Zresztą nikt inny poza Tobą
nie znał Jej tak dobrze jak ja.
Nikt tak nie rozumiał fenomenu relacji,
która zawładnęła moim sercem i umysłem.


To Ty wprowadziłeś mnie
na osiedlową Arenę i do salki gimnastycznej.
Zabierałeś poetko-kujonkę w piwną, wulgarną sforę wczesnomłodzieńczego testosteronu.

Grałam tam na Twoich oczach
w wiele niewinnych romansów,
spacerowałam wśród powłóczystych flirtów. 

A jednak to Ty byłeś dla mnie zawsze numerem jeden.

Cudowna więź, która kpiła
z damsko-męskich korelacji
i przepaści we wrażliwości odbierania świata.


Towarzyszyłeś moim największym twórczym sukcesom
i najboleśniejszym pierwszomiłosnym porażkom.

Robiłeś mi zdjęcia, gdy Koniusz czytał moje wiersze
i gdy tańczyłam w miejskiej fontannie
po tym jak dostaliśmy się do szkoły średniej.
Siorbałeś obok mnie studniówkowy alkohol,
gościłeś na swojej stancji w uniwersyteckie noce.

Dwóch Twoich najbliższych przyjaciół
zostało moimi chłopakami.


Najcenniejsze z moich wspomnień,
to te z upalnego, lipcowego popołudnia
w Twoim działkowym basenie. 

Moczyliśmy się bezwstydnie w bieliźnie
żując czerwoną porzeczkę.

Mówiliśmy dużo o przyszłości.
O tym, jak wkrótce wiele się zmieni.
Jak wiele innego -
wartościowszego, ambitniejszego byśmy dla siebie chcieli.
Miałam wtedy pewność,
że gdziekolwiek nie zwiejemy -
zabierzemy siebie ze sobą.


W tej ostatniej rzeczy się pomyliłam,
choć tak nie cierpię mylić się w czymkolwiek.


Wciąż nie mogę sobie wybaczyć,
że pozwoliłam nam stracić tamte jesienne miesiące.
Gdybym wiedziała...
Szybciej ukoiłabym mój poetycki żal,
dumny gniew i idealistyczne rozczarowanie.


Udało nam się znaleźć drogę do siebie zimą.
Po to, żebyśmy się pożegnali.

Nie umiałam umniejszyć Twojego bólu po Jej odejściu.
Nie obroniłam Cię przed zgorzknieniem.
Nie zapobiegłam desperacji. 


Nie powinnam była tamtej nocy
na rozklekotanej, komunistycznej wersalce  mówić,
że nie chcę Cię więcej widzieć.


Chciałabym dla nas innego dziś.
Tego z nad Redsa w Pepino,
z łupinek słonecznika w pożydowskim parku,
z rozchichotanych sprośnych filmików na YT. 


Skłamałabym mówiąc, że nie tęsknie.
Bo tęsknie.
Tak jak przewidziałeś kiedyś ku mojej wściekłości -
wszystko się ułożyło, z nami czy bez nas.
Zawsze się układa.

A jednak żałuję, że Cię tu nie ma.
Bo  wciąż mam poczucie, że być tu powinieneś. 




___________________________________________________________________________________
Po więcej zakropkowanych refleksji zapraszam na facebookowy profil

0 komentarze :

T. i 26 świeczek

To Twój dzień.
Pamiętam dokładnie pierwsze urodziny,
które świętowaliśmy wspólnie.

Twoją złość o nasze konspiracyjne podszepty
za krzakiem dzikiej róży w miejscu dzisiejszego targowiska.

Gdybym mogła cofnąć czas o te osiem lat,
z chęcią porozmawiałabym z tamtym nastolatkiem w hip-hopowej czapce, który marzył o Grafitti Jam.

Powiedziałabym mu, że wiele dobrego przed Nim.

Wyznałabym Ci, że wyrwiesz się z miasta,
w którym zawsze czułeś się obcy.

Że zamieszkasz z przyjaciółmi, z którymi dorastałeś
i przy których będziesz tracił włosy z zakoli,
nawet wtedy, gdy każdy z Was wyprowadzi się do swojej drugiej połowy. 

Że połączysz pracę, w której będziesz uwielbiany
ze studiami, o które będziesz miał upór żeby walczyć.


Opowiedziałabym, że spełnimy się My.
Że doczekasz się mnie wolnej i pewnej. 
Że dane nam będzie kilka niezwykłych lat.
Lat spod jesiennych kasztanowców
i z nad mroźnej, wietrznej tamy.
Lat z ciepłej, przytulnej kawalerki na Władysława IV.

Może nawet dowiedziałbyś się, że pewnego dnia odejdę.
Że pozwolisz mi na to w imię miłości,
o której mi się nawet nie śniło. 

I że będziesz tak silny, że sprawisz,
by Twoje życie toczyło się dalej. 


Zdradziłabym Ci z uśmiechniętym szeptem,
że na Twojej  drodze znajdzie się ktoś odpowiedniejszy. 

Ktoś, dla kogo będziesz istniał tylko Ty. 
Ktoś kto na każdym skrzyżowaniu wybierze Ciebie. 

Jest osiem lat później. 
Poradziłeś sobie dzielnie bez moich przepowiedni.
Jestem z Ciebie strasznie dumna.
Kiedy patrzę w dzisiejsze niebo - wiem, że Ona również...


___________________________________________________________________________________

Po więcej zakropkowanych refleksji zapraszam na facebookowy profil






0 komentarze :

T. się odwraca

A. mówi, że oni zawsze wracają. 
Mikstura z rozczarowania i rozżalenia
dodająca pewności rozstaniom
w końcu zawsze wyparowuje
pozostawiając zwątpienie.

A pustkę wątpliwości świetnie zapełnia
lekko zwietrzałe wspomnienie dawnych powodzeń.


Wyrosłam z sentymentalnych rozdroży. 

Nie mam już potrzeby leczyć
Twojego skołatanego serca
skomlącego u mojego sumienia. 


Nie usprawiedliwiam Twojej bierności,
nie obwiniam własnych ambicji.  

Pozwalam Ci napawać się zgorzknieniem i pretensjami. 
Pozostaje zaskakująco i spokojnie obojętna
w obliczu rozdmuchanej, kiczowatej krzywdy. 


Zafundowałeś mi żałosny banał,
który przewidziałam, 

a ja sprezentuję Ci ignorancję i lekceważenie,
o które byś mnie nie podejrzewał.


_________________________________________________________
 Po więcej zakropkowanych refleksji zapraszam na facebookowy profil

1 komentarze :