K. i dotyk

To najtrudniejszy tekst jaki przyszło mi pisać.
W myśl mojej nastolatkowej zasady
"nic nie jest prawdą dopóki tego nie zapiszę"
unikałam przeformatownia tej historii na znaki w Wordzie.


To było jakieś trzy lata temu.

Miałyśmy z D. zrobić praktyki w poprawczaku,
ale ostatecznie zakotwiczyłyśmy 
w świetlicy socjoterapeutycznej.

Najmłodsza forma niedostosowania społecznego
mojego rodzinnego miasta.

Dzieciaki o najróżniejszych charakterach i problemach.

Jedną  z osób najmocniej wyróżniających się na tle grupy była K.
Dwunastoletnia, krnąbrna, uparta, wulgarna, złośliwa.
Czasem agresywna, czasem błyskotliwa i bystra.
Na zmianę przytulała się do mnie
mówiąc tonem trzylatki
i rzucała niecenzuralne wyzwiska w moim kierunku skulona w kącie.


Z K. było coś nie tak.
Coś czego nie chciał spróbować wyjaśnić nikt z dorosłych.
A powinni byli.
Powinniśmy.

Gdzieś poza aktami osobowymi
dowiedziałam się o matce,
która się zapiła, gdy K. była w przedszkolu.

O ojcu, który ku swojemu zaskoczeniu i uldze -
okazał się być ojczymem.

O zapuszczonym, dwupokojowym mieszkaniu
dzielonym przez siedem osób.

O dorosłej siostrze K.,
która jak siostra nigdy się nie zachowywała.


K. miała niesamowity dar do zrażania do siebie ludzi.
Nie cierpieli jej ani rówieśnicy, ani nauczyciele.

Tygodnie mijały, a puzzle ku mojemu zgorszeniu
zaczynały się układać.

Patrzyłam na jej gesty, słucham jej słów.
Niepokojąco znajome.

To z D. porozmawiałam o tym po raz pierwszy.
Zresztą nie musiałyśmy specjalnie sobie niczego tłumaczyć.
Zawsze żartowałyśmy, że Bóg wyposażył nas
w takie same serca i takie same mózgi.

Po prostu spojrzałyśmy na siebie z przestrachem i wiedziałyśmy.
Że to TO.

Swoimi podejrzeniami podzieliłam się z trzema osobami.
Trzy kobiety.
Opiekunka praktyk, szkolny pedagog, kierowniczka świetlicy.
Wierzyłam, że będą potrafiły ponieść to.
Unieść.

Powiedziałam o tym, co mnie niepokoi.
O objawach tak znanych mi z psychologii klinicznej i seksuologii.
Przedstawiłam fakty, przeanalizowałam wrażenia.

Usłyszałam, że to nie to.
Że to na pewno nie to.
Że na pewno nie tutaj.
A nawet jeśli - to nie sprawa dla nas.
Że zajmie się tym ktoś inny.
Kto?

K. wkrótce wyleciała ze świetlicy za złe zachowanie.
Po raz kolejny.
Czasem przychodziła, stawała pod oknami
i patrzyła jak prowadzę zajęcia z innymi dziećmi.


Jestem bezkrytyczną fanką mojej intuicji,
ale naprawdę chciałam, żeby okazało się,
że byłam wtedy tylko przeuczoną, przeczuloną idiotką.


Właściwie się nie pomyliłam.
Źle obstawiłam jedynie sprawcę.

Rok później mama próbowała ukryć przede mną całą sprawę,
co było dość trudne, bo trąbiło o niej całe miasto.

Szwagier K. podciął sobie tętnice szyjną.
Tuż po tym jak dziewczyna wyznała,
że jest molestowana seksualnie.


 W sprawach naprawdę ważnych -
trzymam fason i rzadko ryczę.

Wtedy jednak zaniosłam się szlochem.
Podczas studiów z resocjalizacji
starano się nas przygotować na różne okropieństwa,
jakie człowiek może uczynić bliźniemu.


Jednak dopiero wtedy przekonałam się,
jak wielkim okrucieństwem może okazać się
brak działania.





_______________________________________________________

Po więcej zakropkowanych refleksji zapraszam na facebookowy profil

0 komentarze :