L. i dorosłość

Kiedy M. poznała L. - ochrzciła go mianem
Piotrusia Pana,
bo wcale nie chciało mu się dorastać.
Rzucił studia trzy razy,
nie pracował.
Przesiadywał nocami przy komputerze
i przesypiał dnie.
Uparcie nie potrafił znaleźć sposobu,
albo chociaż pomysłu 
na siebie.

Dla M. wykształconej do naprawiania świata -
był zagubionym facetem z potencjałem.
Idealna mieszanka do idealistycznego zakochania.

Zaczęło się optymistycznie.
L. znalazł pracę, rozpoczął czwarty kierunek na uniwerku.
Po pół roku pojawiły się jednak pierwsze zniechęcenia, 
pierwsze rozczarowania.
Że wynagrodzenie takie niskie,
że snu tak mało.
Że pracodawca taki burak.
Że chciałoby się inaczej, gdzie indziej, 
a tak codziennie tylko TO.
Kolejny raz indeks poszedł w kosz, 
bo za trudno, bo nie.

M. przygotowywała się właśnie do obrony swojej magisterki,
wywalczyła umowę o pracę
po kilkunastomiesięcznym zleceniu.
Wyprowadziła się na dobre z rodzinnego domu
i rozpakowała walizki w zakupionej przez rodziców kawalerce.
Była gotowa.
 
L. nie interesował kolor ścian,
fason mebli.
Dla niego mieszkanie było za małe, 
źle położone,
a tak w ogóle to zawsze byłoby wypominane,
kto za nie zapłacił.
Czasem zostawał na noc, czasem na cztery,
ale nie trzymał tam na stałe żadnej swojej rzeczy.
Nie był gotowy.

M. dużo myślała o przyszłości
i bardzo kłamała, że tak nie jest.
L. stopował jej zapędy
bo to za wcześnie,
bo większe mieszkanie,
bo lepiej płatna praca.
Bo nie wyobraża sobie wspólnego życia, 
za tyle ile zarabiają.

Decydująca okazała się błaha dyskusja
o randze instytucji małżeństwa.
M. mówiła o odpowiedzialności za drugą osobę, 
o tworzeniu rodziny 
i ofiarowaniu się pod opiekę Mocy większej niż wszystko inne.
L. odpierał, że sformalizowanie związku niczego nie zmienia, 
że to utarta tradycja, że to bezznaczeniowy papier.

Emocje rosły, aż do momenty, gdy padły jego słowa,
że nie zamierza się nigdy z nią ożenić.
Że żadnego ślubu nie będzie, 
ani teraz ani w przyszłości.

Tamtego dnia się rozstali.
Ona poprosiła go żeby wyszedł, 
on zostawił w przedpokoju pęk kluczy.

Kilka miesięcy później L. powiedział, że to była bzdura, 
tylko takie tam gadanie,
że to niemożliwe żeby M. przekreśliła wszystko
z takiego powodu.

L. nadal mieszka u rodziców.
Więcej imprezuje,
więcej zarabia.
Inwestuje w gadżety,
kupił wymarzonego lexusa,
jest wolny.



M. układa sobie życie.
Znalazła mężczyznę, który 
jest gotowy.

 

0 komentarze :

M. i toaleta

M. i P. są parą od gimnazjum.
Tuż po szkole średniej postanowili wyjechać za pracą na wyspy.
Po kilku miesiącach P. doszedł do wniosku, 
że to wszystko nie dla niego 
i poprosił ukochaną, aby wrócili do kraju żeby założyć rodzinę. 
Dla M. było jeszcze za wcześnie,
na wiążące decyzje i ostateczne plany,
więc rozstali się i chłopak pojechał do Polski sam.

Wytrzymał bez M. rok,
a później uznał, 
że może gdziekolwiek, jakkolwiek, cokolwiek 
- byle przy niej.

Do ojczyzny wrócili we troje.
Z czteromiesięczną O. pod sercem mamy, 
olewając brytyjskie zasiłki.
Wyremontowali poddasze u rodziców,
znaleźli pracę.

Dziś O. jest rezolutną czterolatką,
a M. i P. są dla mnie przykładem fantastycznej
partnersko-kumpelskiej relacji.
Uśmiecham się gdy widzę ich czułość, troskę, zrozumienie.

Kilka miesięcy temu postanowili, że już czas
pomyśleć o powiększeniu rodziny.
Udało się stosunkowo szybko,
na przedostatnim naszym spotkaniu M. powiedziała mi, 
że we wrześniu rodzi.

Standardowe wizyty u prywatnego ginekologa,
urlop w pracy.
W 11 tygodniu ciąży 
podczas USG lekarz oznajmił im, 
że serduszko przestało bić,
prawdopodobnie już około 4tygodni temu.

M. trafiła do państwowego szpitala,
podczas pobytu była oszołomiona i zdezorientowana.
Leżała na sali z kobietami oczekującymi dzieci.
Co jakiś czas dochodził ją dźwięk przeprowadzanych obok badań KTG -
odgłos maleńkich, bijących serc. 

Lekarz, który zdecydował o podaniu prostaglandyny -
globulek wzniecających skurcze macicy,
powiedział M., że nie ma co histeryzować,
bo zadziałała racjonalna biologia.
Płód najprawdopodobniej miał wadę genetyczną 
i dopiero byłby problem oraz dramatyzowanie 
gdyby się urodził.

Indukcja porodu  miała miejsce w toalecie.
M. urodziła swoje dziecko do szpitalnej muszli klozetowej.
Procedury takie.

Położna, zapytana później o to
jak dzieci mogą trafiać do kanalizacji odpowiedziała, 
że to nie było jeszcze dziecko.

M. skubie dziś skórki przy paznokciach i pyta mnie:
 

Marta, jeśli to nie było moje dziecko, 
to co?

 

5 komentarze :

L. i dobro dzieci


Poznali się na domówce u znajomych
R. długowłosy operator koparki po zawodówce,
L. studentka, fotografka, artystka Teatru Tańca.

Zaiskrzyło, zawirowało - chemia, hormony, chwila.

Przy mocno zaborczym i absorbującym R.
L. szybko dała się przekonać do porzucenia wszelakich pasji.

Wszystko układało się w miarę poprawnie
aż do niefortunnego 
rozmnożenia 
kresek na ciążowym teście.

Przyszły tatuś 
zadecydował, że nie teraz
że nie tak,
że może nigdy (z nią)
i postanowił rozwiązać sprawę szantażem -
że albo on albo
TO.

Zakochana L. doszła do wniosku, 
że skoro R. ją kocha i tak mówi -
to musi mieć rację i wiedzieć lepiej.

Zaklepała wizytę u lekarza z ogłoszenia - o przywracanej miesiączce
i zapożyczyła się u swoich rodziców
niby na załatwienie malucha
(na samochód taki)

Kilka dni przed zabiegiem
oświeciła ją jednak myśl,
że TO jest jej, ich
i że skoro R. ją kocha - to nie zostawi ich przecież.
Ale wyjątkowo R. dotrzymał słowa
i odszedł.

Marnotrawny ojciec wrócił kilka miesięcy później,
ale jakoś nic się nie chciało poukładać.
Dwa lata później w drodze było już kolejne dziecko,
tym razem na zgodę.
L. skupiała się na ciąży,
a R. na płomiennym romansie z ich wspólną znajomą.

Kilka razy przeszedł im przez głowę pomysł ślubu,
ale uznali że byłby potem za duży problem
z rozstaniem.

Gdy R. tygodniami przebywał w delegacji
L. zbliżyła się do kolegi z pracy.
Poukładany romantyk słał jej pełne wyznań smsy,
zostawiał na biurku kwiaty i słodycze,
przytulał w składziku z kserokopiarką.
Nie przespali się ze sobą ani razu,
choć L. powtarzała, że nigdy nie zaznała
tyle ciepła, troski, czułości.

Czar flirtu prysł, 
gdy R. dorwał telefoniczną korespondencję między kochankami.
Najpierw on zmienił położenie kości jej nosa,
potem ona zmieniła pracę.

Dziś wie o każdym jej kroku.
Nieustannie sprawdza, kontroluje.
Rozlicza paragony, śledzi licznik kilometrów w samochodzie.
Na darmo usiłuje utrzymać jej niechęć i nienawiść w ryzach.
Ostatnio dowiedział się o kolejnej miłostce L.

R. grozi wyprowadzką co najmniej raz w miesiącu.

Z mieszkania wychodzi z takim hukiem - że odpadła listwa z futryny.
Sąsiedzi wywiesili na klatce schodowej kartkę z zapytaniem 
o nieustanny wrzask i płacz dobiegający z lokalu.
Raz na dwa tygodnie straszy L.  
że bez niego zgnije -
że ona jest tylko takim grubym matołem.
Potrafi z delegacji zadzwonić do kilkulatków
żeby powiedzieć, że więcej go nie zobaczą.
Że to wszystko wina ich matki.

Kiedy pytam L.

dlaczego z nim jest, 
czemu się z nim nie rozstanie 
odpowiada mi

że to wszystko dla dobra dzieci,
żeby miały normalną rodzinę, ojca



11 komentarze :

Mama D. i jej slang

Ubierz się, śmieci trzeba wyrzucić. Zaraz to jest taka wielka bakteria.
Na co czekasz, na oklaski? 

Nie masz w czym iść, to idź nago.
Chleba nie ma… Jak ja nie pamiętam, to nikt nie pamięta. Idź do sklepu. Tylko resztę przynieś. Nie zaraz tylko już.
Jaka znów impreza? Traktujesz ten dom jak hotel, przychodzisz i wychodzisz kiedy zechcesz. Dziś zostajesz w domu. Nie obchodzi mnie to że wszyscy idą, Ty nie jesteś wszyscy.
Nikt nie mówił, że życie jest sprawiedliwe. A gdyby kazał Ci skoczyć w ogień to też byś skoczył? Słuchaj się kolegów to daleko zajdziesz.
Żebyś taki mądry w szkole był.
Nie bo nie. Bo ja tak mówię.
Zobaczymy jak będziesz miał własne dzieci.
Dopóki mieszkasz w tym domu będziesz się mnie słuchać. Nie pyskuj, nie jestem Twoją koleżanką. Poczekaj aż ojciec wróci do domu.
Od rana zbieram Twoje rzeczy. Nie jestem tu sprzątaczką. Jak zaraz nie poukładasz tych ubrań, to wyrzucę wszystko za okno. Gdyby nie ja, zginąłbyś w brudzie. Ja tylko chodzę i po wszystkich sprzątam. Jakbym miałam mało do roboty.
Zostaw, to dla gości. Nie jedz nic słodkiego, bo potem obiadu nie zjesz. Rozłóż talerze, na co czekasz, bozia rączek nie dała? Chodź na obiad, bo już wszystko zimne, zaproszenie mam wysłać? Zjedz chociaż mięso, a ziemniaki zostaw. Tobie to nigdy nic nie pasuje. Tylko mi nie mów potem, że jesteś głodny. Jak Ci nie smakuje, to od jutra Ty gotujesz.
Szklanki nie masz? Nie pij prosto z butelki. Wyjmij tą łyżeczkę z kubka, bo sobie oko wydłubiesz.
I znów pełno talerzy. Jeść to jest komu, ale sprzątać to już nie.
Nie siedź na podłodze bo wilka dostaniesz. A te nogi to jeszcze na żyrandol załóż.
I nie chodź boso, kapcie ubierz. Ja z tobą po lekarzach nie będę latała. Za lekarstwa sam będziesz płacił.
Wyłącz ten Internet. Najpierw szkoła potem przyjemności. Lekcje zrobione? Ty nigdy nie masz nic zadane. Jak zrobiłeś lekcję to się poucz. Później Cię przepytam. Nie rób zeza, bo Ci tak zostanie. Uczysz się dla siebie, nie dla mnie.
A ten telewizor to dla kogo gra? Do ciebie mówić to jak grochem o ścianę. Prąd kosztuje. Myślisz, że pieniądze z nieba spadają?
Grzmi, wyłącz komputer. Gdzie nudno? Jak ci się nudzi to się rozbierz i pilnuj ubrania. I po co to ściągasz, nie popisuj się.
Ciesz się, że w ogóle masz wolny czas, inne dzieci nie mają.
A tak w ogóle popatrz która już godzina. Dosyć tego dobrego, do mycia i do spania. Jutro znów Cię nie dobudzę.

Co wy byście beze mnie zrobili?

3 komentarze :