K. i blizniak

K. jest pielęgniarką, jej mąż P. - wufeistą.
Zakochana od liceum para,
doczekuje się dwóch kresek na ciążowym teście.
Wzruszenie, duma, radość
i lekko powiększone węzły chłonne.

Dwa tygodnie później do karty medycznej K.
dołącza jeszcze jedno rozpoznanie - nowotwór.

Szok i niedowierzanie:
dotychczas okaz zdrowia.

Koszmarna mieszanka - chłoniak i dziecko.
Dramatyczna niemożność jednoczesnej walki 
o kogoś
i przeciwko czemuś.

K. daje córce
coś najcenniejszego i najdroższego - 
swój czas.
W 7 miesiącu gotowa na samodzielność Lenka
rodzi się poprzez cesarskie cięcie.
Jej mama przyjmuje cykle chemioterapii, 
które zatrzymują chorobę
i pozwalają wrócić do rodziny.
Na trochę.

Maj 2014, 
Lenka ma dwa latka.
K. ma raka.

Jedyny ratunek - przeszczep szpiku kostnego.
Rodzice K. nie mogą być dawcami z powodu wieku,
badanie brata wykazuje niezgodność antygenową.
Potrzebny jest niespokrewniony, genetyczny bliźniak.
Szansa na znalezienie 
waha się od 1:20 000 do 1:kilku milionów.

Mąż i przyjaciółka K. postanawiają wziąć poszukiwania w swoje ręce.
Zaczynają w rodzinnym miasteczku -
na badaniach zjawia się 450 osób.
Liczba przekracza oczekiwania i prognozy.
Szybko organizują następny termin -
przychodzi kolejne 350 osób.
Bliskich, najbliższych.
Nawet jeśli nie dla samej K. 
to może dla kogoś innego, 
szukającego, czekającego. Chcącego.

Co bardziej sceptyczni podszeptują coś o szansach,
o prawdopodobieństwie.
Że nikłe, że małe.
Chłodna, racjonalna statystyka
bez sensu.

Uwielbiam te chwile, 
gdy wiara kpi sobie z pewności.

Dostałam dziś wiadomość. 
Ważną, wyczekaną.
Znaleźli dawcę dla K.
Zechciał, przyszedł, pasuje.
Będzie przeszczep.

K. napisała na swoim profilu jedno słowo: 
Szczęśliwa

2 komentarze :

Puckie Hospicjum i życie

Myślałam, że ksiądz Kaczkowski opowie o swoim puckim hospicjum trochę inaczej.
Że będą łzawe, wstrząsające opowieści 
o niesprawiedliwej śmierci rozdzielającej
dzieci i rodziców
albo nieszczęśliwych kochanków.

Że będzie w tych słowach
rozpacz i patos.
Tymczasem wzrusza mnie
prostota i szczerość.
Wszystko jest takie - z jajami i po ludzku. 


Optymizm, upór, motywacja, wizjai szczera prośba nie o modlitwę, ale o forsę.

Budynek hospicjum zgodnie z zamiarem
nie kojarzy się ze szpitalem.
Zbudowany na planie półłuku
składa się z czterech połączonych ze sobą domków.
Szeregowa zabudowa 
mieszkalna.

Od 2005 roku miejsce to objęło opieką 900pacjentów.
"Celowo używam tu słowa "pacjent" a nie "podopieczny" czy "pensjonariusz", bo trafiające do nas osoby - chciałbym żeby to zostało usłyszane - są leczone. Walka nie została zakończona" (ks.J.K)
Hospicjum zatrudnia lekarzy, pielęgniarki, rehabilitantów, psychologa.
Takie zawody widnieją w dokumentacji
choć chorzy tytułują ich
aniołami
"Tworzymy zespół, czyli jest między nami, jak to lubię nazywać - mięta pracownicza. Szanujemy pracę drugiego, zależy nam, żeby jak najlepiej służyć naszym pacjentom i po prostu lubimy ze sobą być" (ks. J.K.)
Są też niezwykli wolontariusze - 
pani na wózku albo dziewczyna z Zespołem Downa.

Wnętrze hospicjum jest schludne, przejrzyste, nowoczesne.
Żadnych szpitalnych, zielonych kolorów,
brudnych fug między a'la łazienkowymi płytkami,
sztucznych farb olejnych
i zmarszczonej dermy na powyginanych krzesłach przed salami.
Nie ma charakterystycznego medycznego zapachu.
Są za to 
drewniane rzeźby aniołów na beżowych ścianach
ciepłe, błyszczące linoleum
wygodne, puchate fotele, kawowe stoliki.

Nie ma długiego, chłodnego, jarzeniówkowego holu
jest kojąca, dzienna przestrzeń 
ozdobiona fotografiami Nowego Jorku
z dużym akwarium, 
klatką z kanarkiem, 
pianinem i świecami.
W kąciku wielka, narożnikowa sofa przy TV,
palmy w glinianych donicach,
regał z książkami i czasopismami, 
zabawki dla dzieci odwiedzających swoich bliskich.
"Nasi pacjenci nie leżą biernie w łóżkach, wyczekując śmierci. Staramy się, żeby ci, którzy mogą, wstawali z łóżek, szli albo jechali na wózku na wspólne posiłki, na spotkanie przy herbacie czy kawie, na ulubiony program telewizyjny, w ciepłe dni na nasz piękny taras pełen roślin, do kaplicy na Mszę Świętą czy na lekturę w wygodnym fotelu albo na kanapie" (ks. J.K.)
Oprócz ośmiu pokoi mieszkalnych pacjentów
w placówce jest jeszcze Pokój Zwierzeń -
do rozmów najtrudniejszych.
Funkcjonuje także Poradnia Medycyny Paliatywnej i Poradnia Onkologiczna.
Nie ma tu epatowania śmiercią -
przygotowano specjalne, zadaszone miejsce z boku budynku,
gdzie w dyskretny sposób podjeżdża samochód, 
który zabiera zwłoki.
Pomysły, rozwiązania podglądano w Anglii i Holandii.

Puckie hospicjum 
żyje własnym życiem
Wg własnych reguł.

Do licha z harmonogramami i procedurami.
Nikt nie wybudza pacjentów- śpiochów skoro świt, 
żeby zmierzyć temperaturę.
Kroplówkę, przywiązywaną do pergoli
podaję się nawet w ogrodzie.

Chorzy nie muszą jadać o tej samej porze i tego samego.
"Pięc minut wcześniej mają ochotę na budyń, a za chwilę okazuje się, że jednak woleliby kisiel, po kilku łyżeczkach kisielu tracą nań ochotę, po czym za godzinę z apetytem zjedliby jogurt. Nasi pacjenci mają prawo grymasić (...) Na pewno nie będziemy oszczędzać na jedzeniu, czyli podawać starych ziemniaków czy przeterminowanego sera" (ks. J. K.)
Każdy może poprosić to, na co ma akurat ochotę:
"No oczywiście jeśli pacjent zamówi na śniadanie homara, będzie musiał poczekać, aż skądś go ściągniemy. Ale wszystko, co jest w zasięgu naszych możliwości, gotowi jesteśmy zrobić, żeby chory czuł się u nas jak najlepiej" (ks. J. K.)
Pracownicy hospicjum dokładają starań,
aby nawet w tak specyficznych warunkach -

pomagać chorym oraz ich bliskim nadal funkcjonować w ramach wcześniejszych ról społecznych, rodzinnych
"Staramy się - jeżeli małżonkowie oboje są na to otwarci - tę relację damsko-męską przywracać i ożywiać. Podczas ostatniego sylwestra zaproponowaliśmy, żeby tę szczególną noc pary spędziły razem - zdrowy małżonek, mógł przez całą noc zostać w hospicjum, w pokoju współmałżonka. Podana została uroczysta kolacja przy świecach. Był szampan i noworoczny toast" (ks. J. K.)
O hospicjum mówi się 
umieralnia.
Finał, porządki, ostatki.
Zdarzają się jednak tacy, którzy decydują się, aby tutaj
zaczynać
"Tu znajdujemy się w samym centrum życia - odbywają się na przykład śluby. Błogosławiłem trzem parom - dwa śluby odbyły się w pokojach chorych, bo pacjenci byli za słabi, żeby pójść do naszej kaplicy. Ale był też ślub uroczysty: w kaplicy, z organistą, świadkami, obrączkami na aksamitnej poduszce, kwiatami, tortem." (ks. J. K.)
Czasem ostatnie miesiące upływają pod znakiem miesiąca miodowego. 
Hospicjum to też bliskość, czułość, namiętność
"A dlaczego kochający się małżonkowie nie mieliby się całować albo leżeć ze sobą w łóżku? A nawet się w tym łóżku kochać?" (ks. J. K.)
Puckie hospicjum to wreszcie też 
wspomaganie osieroconych dzieciaków - poprzez wyprawki i wycieczki,
grupy wsparcia w żałobie,
kursy dla przyszłych lekarzy,
praktyki instruktorów szkół medycznych.

Kilka lat temu promowano akcję -
"Hospicjum to też życie"

Kaczkowski mówi: "Hospicjum to moje życie"
Obcierając załzawione rzęsy 
uśmiecham się i myślę
 

Życie. Po prostu życie.





_______________________________________________________
Cytaty pochodzą z książki ks. Jana Kaczkowskiego i Katarzyny Jabłońskiej - "Szału nie ma, jest rak"

Więcej o Puckim  Hospicjum o tutaj

6 komentarze :

E. G. i wiara

Przez moje ramiona przewinęło się już kilka
szans,
których miało nie być.
Uśmiechają się do mnie, ślinią, gaworzą.

Wyczekane, wywalczone, wymodlone, wystarane.

G. pamiętam jeszcze z prób kościelnego chóru.Zabawny jajcarz i przesympatyczny gaduła.
Stolarz z dyplomem magistra organistyki.
Miłość E. - nieśmiałej pani z banku,
podobno sobie wyśpiewał.
Zauroczył ją na gminnych dożynkach
coverem Wodeckiej Pszczółki Mai.

Pobrali się, zakredytowali, kupili mieszkanie.
Minął rok, trzy, pięć.
Przez wspólnych znajomych dowiedziałam się, o ich trudnościach w powiększeniu rodziny.

Jedno, potem drugie - poronienie samoistne.
Lekarze uspokajają, odsyłają. 
Machają dłońmi:
Robić, a nie zastanawiać się!
Dowcipkują o piasku w jądrach.
Po trzecim obumarłym zarodku
G. i E. poddają się badaniu kariotypu.

Nie wykrywa ono abberacji chromosomowej.
Materiał z czwartego poronienia 
na własną rękę zabierają do Centrum Genetyki.
Lekarskie machanie rękami ewoluuje w ich bezradne rozkładanie.

Ktoś w zerową, 
może jednocyfrową wartość procentową
zamyka rodzicielskie i małżeńskie - 
plany, marzenia, pragnienia i potrzeby.

E. widuję przez kolejne lata 
na klęczkach,
po niedzielnej, wieczornej mszy.
Wychodząc ze świątyni zaciskam kciuki,  
by mimo wszystko (do)czekali.

Helenka rodzi się w mroźny, marcowy wieczór.
Tuż przed dwunastą rocznicą ślubu swoich rodziców.

Spotykam ich troje kilka tygodni później na święconce.
Jestem zachwycona i wzruszona.
Chciałabym zapytać skąd czerpali
siłę, determinację, pokorę.

Ale tylko uśmiecham się i obcieram rzęsy.

Rozanielony G. puszcza mi oko i mówi:
Zawsze wiedziałem, że będzie. 

Twardowski chyba o tym pisał-
"Wierzyć, to znaczy 

nawet nie pytać jak długo jeszcze mamy iść 
po ciemku"


Wierzyć – to znaczy nawet nie pytać, jak długo jeszcze mamy iść po ciemku. - See more at: http://www.aforyzmy.com.pl/bog-i-wiara/wierzyc-to-znaczy-nawet-nie-pytac-jak-dlugo-jeszcze-mamy-isc-po-ciemku#sthash.xxeJdSwq.dpuf
Wierzyć – to znaczy nawet nie pytać, jak długo jeszcze mamy iść po ciemku. - See more at: http://www.aforyzmy.com.pl/bog-i-wiara/wierzyc-to-znaczy-nawet-nie-pytac-jak-dlugo-jeszcze-mamy-isc-po-ciemku#sthash.xxeJdSwq.dpuf

5 komentarze :

WOSP. i tak

Przejeżdżam przez miasto. 
W oczy rzuca się plakat: 
"NIE DLA OWSIAKA"

Zastanawiam mnie - 
komu chciało się to drukować?
Kto zapłacił za papier i za tusz.
Dla kogo nie było za zimno
na oklejanie styczniowych ulic.
Przeciwko komuś.

Martwi mnie nadmierna potrzeba świata do negowania.
Odrzucania, utrudniania, podważania.
Tak bym chciała żeby równie żarliwie
promować, aktywizować, chwalić.
Zaufać ludziom i pozwolić im wybierać:
w co chcą się włączyć
i komu Wielce, Orkierstrowo, Świątecznie Pomagać

R. urodził się dwadzieścia pięć lat temu.
Brak czynników ryzyka.
Standardowe głużenie, gruchanie w pierwszym półroczu życia.
Kilka niepokojących sygnałów później.
Niewybudzanie się ze snu nawet przy hałasie, 
niereagowanie na własne imię,
chłód emocjonalny, dystans
zachowania agresywne i manifestacyjne.
Rozpoznanie pojawia się dopiero w 31 miesiącu życia:
wrodzona wada słuchu - niedosłuch obustronny.

Mogłabym opowiadać jak wiele ważnego 
nie zadziało się przez te stracone miesiące.
O utracie plastyczności układu nerwowego,
o niewykorzystanych kompensacyjnych i reorganizacyjnych możliwościach mózgu,
o niedojrzałych centralnych i kojarzeniowych drogach słuchowych.
Ale w życiu R. stanowczo zbyt często mówiono,
że na wszystko już 
za późno.
Dziś nie słyszy, nie mówi.
Zawołany - 
nie ma szansy się odwrócić, zwrócić.

WOŚP wyposażyło w sprzęt do badań przesiewowych słuchu
wszystkie oddziały noworodkowe w Polsce.

Od 2002 roku dzięki niemu przebadano niemal każdego nowonarodzonego malucha.

Była wśród nich J.
W drugim miesiącu życia zdiagnozowano u niej niedosłuch,
w okolicach półroczku była już zaprotezowana.
Teraz recytuje, śmieje się, pyta, opowiada.
Kiedy wołam ją do stołu -
odwraca się

"Nie" dla Owsiaka?


"Tak" dla  J.

1 komentarze :

I., dzieci i kraty

Na resocjalizację trafiłam z powodu idealistycznych pobudek do zmieniania świata.
Chciałam pokazywać zagubionym ludziom 

lepszą jakość, 
nowy wymiar, 
inne perspektywy.

Głównie to oni - pokazywali mi.

Praktyki w zakładzie karnym.
Oddział Domu Matki i Dziecka.
Skazana może odbywać tu karę pozbawienia wolności razem z maluchem, dopóki nie ukończy on trzech lat.

Specyficzne warunki. 
Budynek otoczony zielenią i placem zabaw. 
Funkcjonariusze służby więziennej w cywilnych ubraniach.
Wytapetowana sypialnia bez prycz za to z kanapami.
Z łazienki wyposażonej w kabinę prysznicową korzystają max trzy osoby.
Odrębna kuchnia, pomieszczenie gospodarcze.
Posiłek skomponowany przez dietetyka.
Nieograniczony czas na spacerniaku. 
Wyłączenie z możliwości stosowania różnych kar dyscyplinarnych.

Udogodnienia, które budzą instynkt macierzyński.

Podczas, gdy dzieci bawią się w apel
rozmawiam z trzydziestoletnią I.  
Trafiła tu półtora roku temu
ściągając za sobą niespełna roczną córkę.
Mówi, że żal byłoby się stąd przenosić,
a ma przed sobą jeszcze wiele lat odsiadki.
Z krzywym uśmieszkiem przebąkuję,
że trzeba było coś zadziałać.

Coś - kogoś.

W ciążę można zajść 
podczas przepustki,
w trakcie widzenia w pokoju intymnym
albo poprzez prezerwatywę kupioną na męskim oddziale. 

I. nie ma rodziny, partnera.
O dzieci, z którymi przyjdzie się jej rozstać się nie martwi.
Macha żylastą dłonią.
Ktoś je weźmie. Tu się to załatwia przez sąd. 
To.
 

Na moje pytanie czy kiedyś po wyjściu 
chciałaby się z nimi spotkać odpowiada:

No tak, przecież są moje
.


Jej?




4 komentarze :