N. trafiła do żłobka tuż przed wakacjami.
Dwa miesiące po swoich pierwszych urodzinach.
Zamożni rodzice sporo po trzydziestce.
Od szefowej dowiedziałam się, że starali się o potomstwo przez siedem lat.
Pierwszego dnia mama N. powitała mnie w drzwiach słowami,
że nie chce żadnego zapoznawania,
że nie ma dziś nastroju,
że oni mają taki problem,
że wszystko się pokomplikowało -
bo ona jest w kolejnej ciąży,
ale ona nie chce tego dziecka.
N. była mocno wycofaną dziewczynką,
pierwsze kilka tygodni adaptacji spędziła na bujanym koniu.
O cokolwiek bym ją zapytała
zawsze najpierw kręciła przecząco głową
a potem drżącym głosem mówiła: „tak”.
Podarowałam jej pluszowego pieska,
którego nieustannie trzymała pod pachą -
w trakcie spaceru, posiłku, toalety i przebierania.
Od kiedy mama N. zdobyła mój prywatny numer
nie dawała mi spokoju nawet w weekendy.
Dzwoniła w niedzielne wieczory,
wysyłała smsy w sobotnie poranki.
Jeśli kończyłam zmianę zanim przyjechała po N.
telefonowała do mojego domu.
Pytała o ilość pampersów,
o potrzebę przyniesienia kapci,
o menu z cateringu
i o udział N. w zajęciach plastycznych.
Co jakiś czas kobieta wybuchała histerycznym gniewem,
szczególnie wobec pozostałych opiekunek.
Krzyczała, że nie będzie z nimi rozmawiać,
że one ją stresują,
że chcą ją wykończyć.
Jeśli chodzi o N. najbardziej przerażała mnie w niej
jej umiejętność tłumienia w sobie emocji.
Patrzyłam na niespełna dwulatkę,
która zaciskała powieki, wargi, maskotkę
i na bezdechu hamowała drżenie podbródka.
Radziła sobie z tęsknotą za domem,
z zaczepkami innych maluchów,
z drobnymi, standardowymi urazami nabytymi przy zabawie.
Z równowagi wyprowadzały ją drobnostki
takie jak np. zdejmowanie butów przy kładzeniu do łóżka.
W stresujących chwilach niepewności -
zaczynała przeraźliwie, piskliwie skomleć i
szczekać.
Dywanowy czas wolny
mała spędzała w kąciku koło łóżeczek.
Stojąc bez ruchu,
czasem przez 2-3godziny,
aż osuwała się i zaczynała kucać
na zmęczonych, rozedrganych kolankach.Nie rozumiałam tego, dopóki nie pojęłam, że ona czeka
na pozwolenie
aż będzie mogła usiąść.
Po powrocie z jednego z przeziębień
mama N. stwierdziła, że przyprowadziła już córkę,
bo nawet jeśli dziewczynka jest jeszcze chora,
to ona już nie może z nią wytrzymać.
W okołoświątecznym grafiku
mimo swojego urlopu
zapowiedziała dziecku pełną obecność w żłobku.
W uszach wciąż mi dźwięczy jej zdanie:
„ja nie chcę tego dziecka”
Yhm.
Którego?
Aż żal żal straszny. Cóż to dziecko otrzymało od życia już teraz. Jakim będzie rodzicem, człowiekiem, jakim?
OdpowiedzUsuńTen wpis zrobił na mnie wrażenie, poruszył mnie
OdpowiedzUsuń