Pan S. i uczciwosc

Pan S. to sześćdziesięcioletni doktor na jednym z uniwersytetów. 
Pedagog, filozof, religioznawca.
W pełni poświęcił się pracy naukowej.
Nigdy nie założył rodziny, 
mieszka sam w 29metrowej służbowej kawalerce przy akademiku.
Ma zajęcia tylko trzy dni w tygodniu, 
ale codziennie po 7:00 zjawia się w murach uczelni.
Spodnie od garnituru, biała koszula, granatowy kardigan, 
pachnący uroczym, staroświeckim Bondem.
Poprawia okularki, uśmiecha szeroko do mijanych osób, 
kłania się nisko w imponujący pas.
Potem zaszywa się w swoim gabinecie.
Nie ma prywatnego komputera, 
więc w wolne dni 
przez kilkanaście godzin
skleca w pracy kolejne książki i artykuły.
Studenci traktują go jak zabawną, słodką maskotkę uniwersytetu,
albo naiwnego klauna życzliwości.
Olewają, unikają, wyśmiewają - kończąc z piątkami.

Pan S. jest cichym bohaterem. 
Mało kto wie, jak wiele robi dla innych i jak mało ma przy tym dla siebie.
Rok temu kupił toaletę przenośną dla samotnej osiemdziesięciolatki mieszkającej na wsi, 
żeby nie musiała za potrzebą wychodzić na dwór. 
Od czterech lat funduje we wrześniu pełną szkolną wyprawkę
dla osieroconej przez tatę dwunastolatki.
Sprezentował czytnik nut brajlowskich, 
dla młodego, niewidomego melomana.
Takich opowieści jest pewnie więcej,
jego telefon wciąż dzwoni.
"Dowiem się", "Poszukam", "Żadnego problemu, zdobędziemy".
Gdy pytam ilu osobom pomógł
przekornie odpowiada tylko
"E tam, gdybyś wiedziała ilu mam jeszcze zamiar pomóc"

Zeszłej wiosny,
studenci piątego roku dobili targu
z jedną z młodych doktorek katedry w której pracuje Pan S.

(Cięcia kadrowe wymuszone niżem demograficznym i sesja egzaminacyjna)
Plan był prosty - 
studenci robią donos na Pana S.,
a wykładowczyni mniej rygorystycznie sprawdza kolokwia. 
Tydzień później do dziekanatu trafiła oficjalna skarga.
Niekompetencja, nierealizowanie programu i absencja na zajęciach.

Podczas mini-dochodzenia
wszyscy żacy jednogłośnie potwierdzili treść donosu.
Nawet wtedy, gdy zrozpaczony Pan S. 
pojawił się w uniwersyteckiej auli i zadał tylko jedno pytanie
Dlaczego?
Początkowo nikogo nie skruszyła nawet wizja utraty pracy przez niewinnego człowieka
Przecież teraz ciągle ktoś traci robotę, tak już jest.

Wierzę w ludzi.
Fascynują mnie, pasjonują, intrygują, wzruszają. 
W tamtym roku jednak łzawo zwątpiłam.
I w dobro, i w uczciwość i w szacunek.

Ostatecznie z idealnej intrygi
wyłamało się kilka osób i 
wyjaśniło dziekanowi całą sytuację.
Role się odwróciły.
Pan S. mógł złożyć doniesienie o zniesławieniu -
nie skorzystał.
Uznał, że zawsze jego misją była
walka o studentów, a nie ze studentami.

Konsekwentnie nadal uśmiecha się i kłania mijanym osobom.

Po raz pierwszy życie tak pięknie zilustrowało mi
Hemingwey'owską prawdę, że

"Człowieka można zniszczyć, ale nie pokonać"

Dobro, uczciwość, szacunek.

0 komentarze :